wtorek, 10 stycznia 2017

Miło powspominać




Często wracam myślami do przeszłości (pewno z racji wieku), dlatego też postanowiłam spisać miłe wspomnienie podwórka, na którym dorastając, spędziłam mnóstwo czasu.
Dzieciństwo moje przypadło na historyczne już czasy komuny i kryzysu, i wyglądało inaczej, niż dajmy na to dzieciństwo bohaterów mojej ukochanej wówczas książki ,,Dzieci z Bullerbyn", w której zaczytywałam się nieskończoną ilość razy, pochłaniając przy tej okazji znaczne ilości chleba z masłem i musztardą.

O ile wiem, dzieckiem byłam nad wyraz zrównoważonym, a dorośli z mamą na czele, zwykli mawiać: ,,Mariola jest rozsądna i poważna, nie wygłupia się, nie psoci i zawsze dwa razy pomyśli zanim coś powie, czy zrobi”. I była to najprawdziwsza prawda. Do dziś nie wiem - czy urodziłam się taka rozsądna, poważna i ostrożna, czy też dorośli przykleili mi tę ,,grzeczną łatkę”, która przyrosła do mnie i stałam się taką, jaką chcieli mnie widzieć. Jako najstarsza wnuczka w obu rodzinach oraz starsza siostra, musiałam się dosyć wcześnie wykazać zdolnościami zabawiania młodszych kuzynów, na przykład podczas spotkań rodzinnych. Dorośli raczyli się podczas tych spotkań trunkami i zakąską, siedząc wygodnie przy stole, a ja w tym czasie miałam, niczym Mary Poppins, niańczyć młodsze towarzystwo. Zdolności przywódcze miałam, czy coś? 


      Wracając do tematu podwórka, trzeba zaznaczyć, że było ono dla nas dzieciaków centrum rozrywki - tam spędzaliśmy mnóstwo czasu, spotykaliśmy się z kolegami i koleżankami oraz bawiliśmy się w masę różnych zabaw, które odeszły teraz w zapomnienie, wyparte przez nowsze technologie. Mieszkaliśmy wówczas w Starej dzielnicy tuż przy lesie, w sąsiadujących ze sobą przedwojennych kamienicach. Nie mieliśmy placu zabaw, nie mieliśmy huśtawek ani drabinek - mieliśmy za to ochotę na wszelkie gry i zabawy, które dziś są już chyba niemodne. No, powiedzmy sobie szczerze - kto dziś bawi się w poczciwego, starego berka, chowanego albo gra w gumę? Granie w gumę to była absolutna podstawa, zwłaszcza dla dziewczyn. Kupowało się w pasmanterii pięć, sześć metrów białej gumy do gaci - tak, tak do gaci. Nie kolorowej, dostępnej dziś we wszystkich sklepach z zabawkami, ale zwykłej białej bieliźnianej - służącej przede wszystkim do podtrzymywania majtek i keson. W gumę mogłyśmy skakać godzinami, w ogóle nas to nie nudziło ani nie męczyło, byliśmy niezmordowani - skakali wszyscy, chodzi rzecz jasna o dzieci. Istniały specjalne sposoby i stopnie trudności oraz specjalne nazwy, które nie wiadomo, kto wymyślał. Najdziwniejsze z nazw, jakie pamiętam i które niezawodnie doprowadzają mnie do wesołości to koźlak i padaczka.
Na gumie nasz świat się nie kończył - o nie, ale o tym napiszę następnym razem:)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz