czwartek, 9 czerwca 2016

Polska mnie boli. Biedny pracujący

 Zawsze byłam idealistką, patriotką. Nie uznawałam półśrodków i spychoterapii. Jak się za coś biorę, to robię to najlepiej jak umiem.
 Z przekonania nigdy nie pojechałam pracować za granicę, choć zawsze cienko przędłam, dało się żyć. Mieszkam w dużym mieście, więc łatwo mi mówić. Nie wiem co bym zrobiła, gdybym mieszkała na wsi, gdzie w ogóle nie ma pracy. Ale tego się już nie dowiem.
Nadszedł czas, że mój patriotyzm ulatuje trochę ze mnie, czuję się zmęczona faktem, że jest coraz gorzej, a miało być lepiej. Jestem z pokolenia, które umie  zaciskać pasa, ale bardziej się już  nie da.
Ciekawe jest to, że i ja i mąż mamy pracę, a jesteśmy (nie bójmy się tego słowa) biedni. Nie starcza nam do pierwszego, ciągle na coś brakuje, na wszystkim trzeba oszczędzać, wszystkiego sobie odmawiać. Nowe zjawisko, biedni pracujący. Państwo się cieszy, bo składki lecą... gdzieś tam i tak ma być. Pracy przecież nie rzucę, bo jestem odpowiedzialna i nie umiem, żyć na cudzy koszt. Najbardziej boli mnie, że nie stać nas nawet na byle jakie wakacje w kraju. Jestem już zmęczona ciągłym liczeniem każdej złotówki, a wiem, że może być jeszcze gorzej. Służba zdrowia to kpina, płacę składkę zdrowotną i nie mogę z niczego skorzystać. Teoretycznie mogę, ale praktycznie to za rok, albo dwa. Myślałam, o działalności gospodarczej dla podreperowania budżetu domowego, ale to wiąże się z drugą składką zdrowotną i okazuje się, że się nie da, bo ja nie mam na tę składkę z czego wyłożyć. I tak zostaje tylko to zaciskanie pasa i nic więcej.
Jestem wkurzona na kraj, w którym człowiek pracuje tylko na marne jedzenie i opłaty. Jestem wkurzona, że nie stać mnie na dentystę, na lekarstwa, na podręczniki dla syna. Na to, że lodówka zwykle jest pustawa. Wedle przepisów nie jesteśmy biedni, dochód brutto powyżej 900 zł na głowę, zapewnia nam wszystko. Mam hobby, ale też mnie na  nie stać, takie życie, co byś człowieku nie wymyślił musisz mieć parę złotych, choćby na dojazd. Mam czterdzieści pięć lat i będę jeszcze przez dwadzieścia lat żyć w takim maraźmie, aby do wypłaty. Wkurzona jestem i już:(



poniedziałek, 23 maja 2016

O tolerancji




   Gdańsk jest właśnie po marszu równości i wydarzenie to skłoniło mnie pewnych refleksji.  Po pierwsze nie mogę zrozumieć jak można w dwudziestym pierwszym wieku, w wielkim mieście, w demokratycznym państwie być przeciwko równości.   Przeciwnicy homoseksualistów, powinni zrozumieć , że bez znaczenia jest fakt, czy oni są za, czy przeciw. Homoseksualiści istnieją, chcą żyć, pracować, mieć rodziny i żaden sprzeciw tu nie pomoże. Trzeba się pogodzić z innością innych ludzi, można nie zwracać na nich uwagi, można mieć ich nawet gdzieś, ale nie można nikogo prześladować. Agresja części Polaków, zapewne też katolików jest dla mnie o tyle zastanawiająca, że religia ta mówi o miłości do bliźniego, przebaczaniu, dobru itd.
  Zawsze byłam bardzo empatyczna i nie trudno mi sobie wyobrazić sytuację, w której jestem dziewczynką, rosnę, dojrzewam, kochają mnie rodzice, mam rodzeństwo, koleżanki, kolegów i niby normalne życie. Dlaczego niby? Bo czuję jednak, że jestem inna. Mogę sobie wyobrazić także dzień, w którym uświadamiam sobie „straszną” prawdę o sobie - jestem homo. I co teraz? Jak powiem prawdę, to wszyscy mnie opuszczą? Czy mam udawać? Leczyć się? Grać narzuconą rolę i wyrzec się siebie? Nie chciałabym być w skórze tej dziewczyny, ale też nie umiałabym jej opuścić.
   Ludzie na ogół boją się tego, co inne i nieznane, choć zauważyłam, że bardziej boją się mężczyźni, to właśnie mężczyźni-ojcowie, wypierają się swoich homoseksualnych dzieci. Mogłabym zapytać: jakim trzeba być człowiekiem, żeby z takiego powodu opuścić własne dziecko? Nie zapytam, bo każdy z nas przynajmniej  raz  w życiu spotkał samotną kobietą z dzieckiem, gdzie ojca ani widu ani słychu i jeszcze alimentów nie płaci.  
  Przyznam, że agresja bojowników o heteroseksualne społeczeństwo mnie przeraża, nie rozumiem o co walczą. Czyżby chcieli unicestwienia, zamykania w więzieniach, wywiezienia na bezludną wyspę?
   Żyjmy i dajmy żyć innym:)

piątek, 20 maja 2016

Skarpety do sandałów i nie tylko...




Jestem trochę przekorna i stanę tym razem w opozycji do bosych stóp i gołych nóg.
To, że gołe, zadbane stopy w sandałkach wyglądają ładnie, wszyscy widzą i wiedzą, tylko że jest jeszcze druga strona medalu, ale o tym za chwilę.
Pamiętam jak byłam małym dzieckiem i sandały latem były oczywiste, to zawsze nosiło się do nich skarpetki i podkolanówki. Po drugie w naszym klimacie kobiety zawsze nosiły pończochy i rajstopy do sukienek, plus kryte buty. Sandały tylko nieformalnie. Nie wyobrażam sobie, żeby w wieczorowej sukni, wystąpić z gołymi nogami, bez rajstop i w sandałach.
Moda na nogi soute przyszła do nas chyba z Kalifornii, gdzie ciągle jest ciepło, gdzie celebrytki prezentują łydki idealne szczupłe, opalone a czasem wręcz malowane. W życiu prostego ludu tak różowo nie jest, nogi nie zawsze są idealne i rajstopy nadają im ładniejszy kolor i linię. W dodatku Polska to nie Kalifornia i częściej jest u nas zimno niż ciepło. Gęsia skórka na gołych i zsiniałych od zimna nóżkach, wygląda znacznie gorzej niż rajstopy w dobrym gatunku. Dlatego drogie panie, na wielkie wyjścia, śmiało do szpilek zakładajcie rajstopy albo pończochy, to nie grzech.
Wracając do bosych stóp, to tu mam duży problem, gdyż moje stopy nie znoszą być gołe w obuwiu.
Buty mnie trą, stopy bolą, tworzą się pęcherze, a spocona po czasie stopa nieprzyjemnie się klei, słowem brrr…. Nie występuje to tylko w japonkach i bardzo rzadko w skórzanych sandałkach albo klapkach. Te wszystkie paseczki mają także tendencję do wpijania się i o ocierania skóry. I co mam w ty przypadku zrobić?
Do lekkich sandałków i klapek jednak skarpet nie założę, ale do trampek  i  butów sportowych jak najbardziej. Jest bardziej higienicznie, pot wchłania się w skarpetkę, nic nie ociera i jest komfortowo. Dobrze, że wynaleziono króciutkie skarpety, które  za nadto nie wystają z butów. Gdyby zwolennicy połączenia skarpety plus sandały tylko takie nosili nie byłby źle. Nie ma pewności, że pod skarpetami do połowy łydki kryją się śliczne, zadbane paluszki i gładkie pięty, więc z pewnością byłoby bardzo dobrze:)
Myślę, że  chodzi tu   o umiejętność dobrania odpowiednich skarpet do rodzaju obuwia.
na wybiegu

w mieście  wersja z krótkimi skarpetkami
i wersja najbardziej znienawidzona z długimi skarpetkami.

wtorek, 17 maja 2016

O pogodzie




          Zdaje  się, że dla  nas  Polaków  pogoda  to  ważna  kwestia. Aha,  Anglicy jeszcze dużo uwag o pogodzie wymieniają, prawdopodobnie ze względu na częste opady deszczu.
Żyję  na  tym  świecie  na  tyle długo, by móc stwierdzić, że  pogoda nigdy mnie tak nie zaskakiwała i  nigdy  nie  była  tak  zmienna  jak  teraz.  Jednego dnia  rano jest zimno, że zęby dzwonią i leje jak z cebra w południe wieje, że parasole z rąk wyrywa, wieczorem natomiast  piękne słoneczko. Wiem bo mam okna od zachodu i często w oczy  mnie razi. W zasadzie to jest romantyczne i cudowne.
  Ciekawi mnie jednak zjawisko, powszechnego komentowania pogody, wymiana na ten temat uwag, porównywanie   temperatur,  w  której   dzielnicy  zimniej  oraz   przepowiadanie  opadów,  wiatrów  i pogody w ogóle. Źródła tej wiedzy są prawdopodobnie różne, telewizja, prasa, internet, jest skąd czerpać.
Gdy mam  okazję  to  nieraz przysłuchuję się tym rozmówkom i mam mieszane, ale wesołe uczucia. Z jednej  strony,  uprzejma  wymiana  zdań  na neutralny  temat, z drugiej temat zastępczy, gdy nie ma o czym gadać, a wypada, albo jeszcze jeden pretekst do ponarzekania. Na pogodę wszak narzekać można zawsze, bo  jest raz za ciepło, raz  za zimno, za sucho   albo ciągle pada i tak w koło Macieju. I często nie są  tzw. small talks, tylko drążące temat wywody, w których zawarte są nawet informacje o ciśnieniu atmosferycznym, a stąd to tylko krok do zwierzeń komu i gdzie w kościach strzyka.
Z  racji  tego, że  zawsze  buntowałam  się   przeciw   schematom,   przedłużającym   się   rozmowom o pogodzie, mówię  stanowcze  nie! Uśmiecham się tylko uprzejmie, potakuję nie  podejmując tematu, a najczęściej, zwłaszcza gdy osoba narzeka, mówię z uśmiechem, że ja lubię każdą pogodę, jeśli nie jest zbyt ekstremalna. Bo nawet jak pada i jest zimno, może być przyjemnie. Można np. bez wyrzutów sumienia zawinąć się w kocyk z książką i gorącą herbatą, albo spotkać się z przyjaciółką na miłe pogaduchy przy kawie.
Pogoda martwi mnie, tylko wtedy, gdy wyrządza szkody.
                                        Dziękuję zaglądającym za uwagę i słówko w postaci komentarza:)